piątek, 11 grudnia 2020

W drodze

Nie chciałem zostać ojcem, więc kiedy Jaśmina oznajmiła, że już najwyższy czas postarać się o dziecko, zareagowałem zbyt ostro.

– Nie ma mowy. Jesteśmy za starzy. Nie zamierzam być dziadkiem dla własnego dziecka.

– Co ty wygadujesz? Masz dopiero trzydzieści cztery lata.

– Dopiero? Jak na ojca to dużo. A ty? Przecież jesteś ode mnie pięć lat starsza. Możesz mieć problemy z zajściem w ciążę, a jeśli się uda i donosisz, niewykluczone, że urodzisz jakiegoś dziwoląga.

W spojrzeniu Jaśminy dostrzegłem ogromny ból i choć pożałowałem okrutnych słów, nie zamierzałem przepraszać. Sam byłem dzieckiem starych rodziców i doskonale wiedziałem, jakie to niesie za sobą konsekwencje. Nadopiekuńczość matki sprawiła, że stałem się szkolnym popychadłem, które nie umiało nawet zawiązać butów czy zapiąć guzików. W miarę dorastania wcale nie było lepiej. Bałem się zapalić palnik, aby podgrzać obiad. Przecież zawsze mi powtarzała, że mam tego nie robić, bo od ognia może zająć się ubranie i spłonę żywcem albo doznam rozległych oparzeń. Mówiąc to mocno mnie tuliła i powtarzała, że nie przeżyłaby starty ukochanego dziecka.

Kiedy tata kupił kuchenkę mikrofalową, ucieszyłem się, choć słowa, jakie do mnie wówczas skierował, sprawiły, że nie mogłem powstrzymać łez.

– To jest proste w użyciu, jak konstrukcja cepa. Nawet kretyn twojego pokroju musi sobie poradzić. Czego się mazgaisz? Teraz przynajmniej nie zdechniesz z głodu, kiedy nas zabraknie – powiedział ze wzgardą.

Rozszlochałem się, a on doskoczył do mnie i zaczął okładać pięściami. Wolałem bicie niż słowa. Ból od razów zagłuszał pogardę, jaką czułem do siebie i nienawiść, którą darzyłem matkę. To ona była winna, że wyrastałem na życiową ofermę.

– Przestań. Zostaw go! – krzyczała matka, jednocześnie starając się odepchnąć ode mnie rozwścieczonego ojca.

– Taki wielki chłop, a ryczy jak baba. W kogo on się wdał, bo na pewno nie we mnie.

Wiedziałem, że teraz złość przeniesie na matkę. I dobrze. Zasłużyła. Z satysfakcją patrzyłem, jak kuliła się w kącie pokoju, zasłaniając głowę rękoma.

I teraz sam mam zostać ojcem? Nie. Wspomnienia związane z rodzicami nadal były dla mnie zbyt bolesne. Nie umiałem sobie z nimi poradzić. Ledwo wyszedłem na prostą i to tylko dzięki wujowi, który przyjął mnie pod swój dach, kiedy rozpocząłem studia. Matka rozpaczała, a ojciec chyba nareszcie był ze mnie dumny.

– Tylko nie narób nam wstydu – rzekł na pożegnanie i podał mi rękę.

Uścisnąłem ją mocno, jakby chcąc udowodnić, że jestem mężczyzną, a nie maminsynkiem. Na matkę nawet nie spojrzałem. Nareszcie będzie dobrze – myślałem. I rzeczywiście. Inne miasto, inny świat i ja powoli stawałem się inny, lepszy, nareszcie samodzielny. Nauka przychodziła mi bez trudu. Znalazłem przyjaciół, zakochałem się...


– To dlaczego tak długo mnie zwodziłeś? – Nagle myśli o przeszłości przerwał wściekły głos Jaśminy. – Najpierw długie chodzenie, później jeszcze dłuższe narzeczeństwo. Gdybym nie postawiła sprawy na ostrzu noża, do tej pory nawet byśmy razem nie mieszkali.

To prawda. Powiedziała: – Albo decydujesz się na ślub, albo odchodzę. Był to dla mnie szok. Nie chciałem się rozstawać ani żenić. Taki układ mi odpowiadał. Widywaliśmy się dwa, trzy razy w tygodniu, u mnie lub u niej. Żyłem bez zobowiązań i chciałem, żeby tak było dalej. Jaśmina jednak nie żartowała, więc postawiony pod ścianą, poprosiłem ją o rękę. Ślub oczywiście też odkładałem, ile tylko się dało. Teraz mijało dziesięć lat od naszego pierwszego spotkania, a trzy odkąd złożyliśmy przysięgę przed ołtarzem. Wtedy, pierwszy raz po opuszczeniu domu rodzinnego, zobaczyłem rodziców.

Ojciec, siwy i przeraźliwie chudy, ale wyprostowany jak struna. Uczepiona jego ramienia, przygarbiona matka, sprawiała wrażenie, jakby nikogo nie poznawała. Później dowiedziałem się, że ma chorobę Alzheimera. Umarła rok po naszym ślubie. Nie pojechałem na jej pogrzeb ani ojca, który umarł pół roku później. Wszystkimi formalnościami zajął się wujek.

 

– Odpowiesz mi? – Jaśmina zaczęła płakać.

– Nie histeryzuj. Przecież nie trzymałem cię na siłę. Mogłaś odejść.

– Kochałam cię – szepnęła.

– Kochałaś? Czyli mam rozumieć, że to przeszłość? – spytałem z ironią.

– Odchodzę.

– Dopiero chciałaś mieć ze mną dziecko, a teraz odchodzisz? – Parsknąłem śmiechem.

– Będę miała dziecko. Jestem w ciąży.

– Co? Przecież bierzesz pigułki. Poza tym mówiłaś... – Byłem zdezorientowany.

– Chciałam najpierw sprawdzić, jak zareagujesz, kiedy ci zaproponuję, żebyśmy je mieli. Spodziewałam się odmowy, choć w duchu... Zresztą już nieważne. Jesteś wolny.

– A ty jesteś perfidna. Jak mogłaś bez zgody ze mną zajść w ciążę? – Czułem się oszukany.

– Mogłam i bardzo się z tego cieszę. Nic od ciebie nie chcę.

Patrzyłem bez słowa, gdy pakowała walizki. Odeszła. Impulsywnie schwyciłem kluczyki. Musiałem wrócić do miejsca, w którym się wychowałem. Zniszczyć wszystko, najmniejszą rzecz, która łączyła mnie z przeszłością. W połowie drogi, zjechałem na pobocze. Nie dam rady zrobić tego sam. Zadzwoniłem do Jaśminy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wciąż jesteś moją miłością

Lato 93 było jak nigdy wyjątkowym latem. Ciepło wbijało się w nozdrza razem z wiatrem. Pędził na dyskotekę białym fiatem 126p twój brat z ...