piątek, 11 grudnia 2020

Niewypaleni

- Przesuń się. Słońce już przygrzmociło w horyzont. Warto byłoby też legnąć i odpocząć. – Zocha zaczęła prostować piach pod kocem.

- Nie staraj się aż tak bardzo. I tak wszystko pokudlimy. Widzisz? Spójrz, ta chmura wygląda jak mlaszczący szczeniak. Widzisz? Tam, na lewo od molo. – Objął kobietę prawym ramieniem, lewe unosząc z entuzjazmem drugoklasisty, który wypatrzył nowy zestaw lego w kiosku na osiedlu.

- Jędrek, dlaczego mlaszczący? Mi się wydaje, że on skamle. – Uśmiechnęła się i sięgnęła po jego uniesioną dłoń. Położyła ją sobie na udzie i zaczęła powoli gładzić. – Może przesuniemy koc dalej od wody? Tam jest chyba bardziej sucho.

 - Źle ci tu? Źle ci ze mną? – Spojrzał na nią jak wystraszony pięciolatek, któremu stopa wpadła w dziurę w butwiejącym pomoście, kiedy próbował przekraść się do sadu sołtysa po najsłodsze jabłka w powiecie.

- Głuptasie. A gdzież byłoby mi lepiej? Przecież właśnie dlatego tu jestem, bo tam było mi źle. Tak to się zaczęło. – Położyła się na boku i wtuliła beztrosko głowę w stos czarno-białych czasopism. Od trzech lat taplała się w historiach z głębin koszy. Ale nie żałowała. Czego miałaby żałować? Piętrowego domu z ogrodem na obrzeżach miasteczka, w którym rządził jej… mąż? Dwóch samochodów, z których żadnego nie wybrała sama? Myśli często wiodły ją wzdłuż krawędzi. Często prowadziły na brzeg pięknie wyprofilowanego, zdobionego złotym paskiem kieliszka. Często wskazywały najkrótszą drogę do apteczki zamykanej na zamek z uchwytem w kształcie żyletki. Cóż za kretyn mógł wymyślić taki zamek? Nieważne.

- Może pójdziemy jutro poszukać jakiegoś lepszego koca? Ponoć na Robsona będą robić wyprzedaże garażowe. Na pewno coś znajdziemy. – Położył się na wznak, podkładając dłonie pod głowę i zaczął gwizdać, co raczej przypominało świszczenie między jedynkami.

 - I need to tell you something. My heart just can't be faithful for long. I swear I'll only make you cry. – Rozległo się nucenie growlem. Odkąd wyrwała się z poprzedniego życia, zawsze przed snem musiała sobie pośpiewać.

- Oj, nie. Nigdy nie będę przez ciebie płakał. Nie myśl sobie, że tak łatwo mnie dziś zbędziesz. Choć no tu, maleńka. Mamy ostatniego papierosa, więc trzeba go jakoś ochrzcić. -

Odwrócił się na bok i zaczął wpatrywać w rozciągnięty dekolt t-shirtu z wielkim napisem: „Patrz i podziwiaj. Cuda nie zdarzają się często.”

- No, widzisz, co żeś narobił? – Wyszeptała z udawaną złością w głosie i zaczęła masować twardniejące pod koszulką sutki.

- Wciąż na siebie działamy. Widzisz? – Zbliżył się biodrami do jej uda i przywarł do niego nabrzmiałą męskością. Zaczął powoli poruszać się, jednocześnie wplótł palce w jej pokręcone włosy. Dawno nie widziały grzebienia, ale nie był potrzebny. Każdego ranka Jędrzej przeczesywał je cierpliwie dłońmi i przemawiał do nich, jakby to były jakieś zwierzątka domowe lub dzieci. Przyzwyczaiła się do tego. Po prostu to był jeden z wielu rytuałów, które zespalały ich dni.

- Już się zrobiło wystarczająco ciemno. Chodź, pobiegnijmy do morza. Po drodze zgubimy te szmaty. – Wstał i podał jej rękę. Przez chwilę wahała się, ale powoli usiadła na kocu, a potem… uklękła. Uklękła przed nim. Jak dawno temu w kościele. Ale jednak inaczej. Teraz tego naprawdę chciała. Sama. Zauważyła, że opuścił dłoń. Klęczała, patrząc na jego bose stopy, częściowo zakopane w miękkim piasku. Poczuła jego dłoń na brodzie. Zadrżała. Wręcz zaczęła dygotać, jak Chihuahua na śniegu.

Jędrzej powoli zaczął unosić jej twarz, tak by na niego spojrzała. Widział w jej oczach pełne zaufanie i oddanie. Wiedział, że ona zrobi dla niego wszystko. Jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, by to w jakiś sposób wykorzystać. Od trzech lat mieszkali to tu, to tam. W opuszczonych wiejskich domach, budynkach do rozbiórki lub nawet spędzali noce na ławkach w parku czy tak jak dziś, na plaży. Nie raz byli głodni. Nie raz było im zimno. Ale on czuł się bogaty. Naprawdę bogaty. Nikt na świecie nie miał takiej Zochy jak on. Nikt. I nikt nigdy mieć nie będzie. Te naiwne, wielkie, zielone oczy wpatrywały się w niego każdego dnia z wiarą, że będzie się o nią troszczył i ją chronił przed światem. Czuł się superbohaterem. Wiedział, że właśnie tym dla niej jest.

- Chodź, maleńka. Wystraszmy znowu te meduzy, Pokażmy im, co to znaczy prawdziwa miłość. Nie tam jakieś pączkowanie czy podział poprzeczny. – Chwycił ją za obie dłonie i pomógł wstać z kolan.

- Meduzy też rozmnażają się płciowo… - Miała ściśnięte gardło, jednocześnie ze wzruszenia, ale i z hamowanego śmiechu, bo uwielbiała, gdy Jędrzej próbował udawać lepszego znawcę życia oceanicznego od niej. Co prawda, dyplom  szanowanej uczelni i książka, która wydała dziewięć lat temu pt. „Tajemnicze życie oceanów” nie miały dziś dla niej najmniejszego znaczenia.

- Ciii… ale i tak nie tak pięknie jak my. Niech nam zazdroszczą.

Szli w stronę morza. Na śladach ich stóp ubrania układały się w przeróżne kształty. Ni to runy, ni to nuty.

A morze wydawało się śpiewać: Wish I was good, wish that I could give you my love now.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wciąż jesteś moją miłością

Lato 93 było jak nigdy wyjątkowym latem. Ciepło wbijało się w nozdrza razem z wiatrem. Pędził na dyskotekę białym fiatem 126p twój brat z ...